szyb, widziałem płaski dach żłobka, blaszane dymniki obracające się wokół własnej osi, korony topól ponad oknami naszego domu. Był tak blisko. Zbyt blisko, żeby siedzieć, spać spokojnie. Prawie dostrzegałem nikłą poświatę nad rozświetloną werandą, niemal słyszałem dźwięk blaszanego dzwonka u drzwi wejściowych, głuchy warkot zamrażarki, bez mała rozpoznawałem zapach obiadu, deszczu na rękawach płaszcza matki, aromat tytoniu.<br>Z każdą chwilą robiło się coraz ciszej, w końcu przedszkole opuścił ostatni wychowanek, a ja siedziałem w oknie, obserwując róg Chabrowej i Wiązów, malutki fragment osiedla, w którym nagle pojawiała się matka, jakby wychodziła wprost z lustra, tajemniczych drzwi nieznanego świata.<br>Płowiały ulice, chodniki