za to straciły na swej grozie, okazały się mętne, przepełnione obfitą wilgocią. Polek siedział w krzakach naprzeciwko willi Puciałłów. Legowisko jego było już trochę zagospodarowane. W pogotowiu leżał mocny kij klonowy do obrony, garść siana służyła za krzesło i poduszkę, strzępki gazet do czytania, a nawet kawałek dykty na wypadek deszczu. Polek czatował tu od rana. Kiedy Wisia szła do szkoły, nie zaczepił jej, bo chciał napaść oczy bolesnym dlań widokiem; gdy wracała, nie miał już śmiałości zastąpić jej drogi. Potem, zrozpaczony beznadziejnym oczekiwaniem, chwycił się środków ostatecznych. Przechadzał się wzdłuż płotu z całą ostentacją, gwizdał ponad miarę głośno, próbował coś