kabiny, roztańczonej powłoki - maleńka zgarbiona istotka, podpierająca się laską lub parasolem. W ręku trzymała jakąś ciążącą miękko w dół siatkę... Nie chciało się wierzyć, że przed chwilą to wszystko tańczyło. Ona sama zresztą chyba już w to nie wierzyła. Coś przed chwilą było, jak przywidzenie, jak sen... a teraz szła do przodu szara rzeczywistość, która negowała to wszystko. Staliśmy i patrzyliśmy, jak szła, podpierając się, szła krok za krokiem z tą swoją obwisłą, ciążącą w dół siatką... Co to było? Jak można to wytłumaczyć... Pada słowo "skleroza", pada słowo "epilepsja"... ale to są bezradne słowa... Nie tłumaczą tej dziwności, którą niesie