ludźmi. To jej na koniec pozwalało zapomnieć o Adamie. Póki Władyś był mały, Adam musiał - na koncertach, na rautach dobroczynnych - asystować żonie, a przynajmniej zgłaszać się po nią. Ledwie Róża zaczerpnęła atmosfery artyzmu, salonowej beztroski, bogatego cygaństwa, z postawy Adama ulatywał parafialny zapach belferki, z oczu Adama wyzierała powaga codziennych, do śmierci wytyczonych spraw. <br>Władyś miał zdolności do muzyki. Róża nauczyła go grać na fortepianie. Cóż to był za triumf, kiedy szesnastoletni syn akompaniował jej publicznie koncert Vieuxtempsa! Pod deszczem oklasków stali - ramię przy ramieniu - oboje młodzi, urodziwi i nie z tego świata. Oszołomiona wyższością nad tłumem, tęsknymi spojrzeniami dygnitarzy - Róża lubiła