do kamienicy, gdy tknięty niepokojem, odwrócił się i rozejrzał po oknach. Coś mu nie pasowało. Wyczuwał wywalony demonstracyjnie jęzor bezruchu. Coś wisiało w powietrzu, a raczej w przezroczystej bani ciszy, co chwila rozbijanej przez szum z ulicy. Pozornie nic, na pierwszym piętrze babuleńka patrzyła w niebo, z kilku otwartych okien dobywał się zapach gotowanego obiadu. Chyba gołąbki i barszcz. Na podwórku cezetka Kobelskiego ze zwieszonym smętnie łbem reflektora. Przy piaskownicy Zabrzeska podkarmiająca okruszkami bułki gołębie, które w podzięce srały na wszystkie parapety, a na jej najbardziej. Niby spokój, rozlane plamy słońca, przechylony szkielet trzepaka, przed nim śpiący kot, spasiony przez dozorczynię