Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
przebycia. Chodziliśmy w kaloszach, przeskakując z kamienia na kamień. Przed domami ludzie układali deski. W bocznych uliczkach, gdzie nie było bitej jezdni, zapadaliśmy w bajora po kostki i gubiliśmy kalosze. Wracaliśmy do domu tak ubłoceni, że Tekla załamywała nad nami ręce.

Błoto sparaliżowało całe życie towarzyskie miasteczka i gdyby nie dorożka Jewdokii, nie bylibyśmy w stanie dotrzeć nawet do domu Jakubów położonego na gliniastym wzniesieniu. Dlatego też nikt nie dziwił się, że Łyczewscy przestali do nas przychodżić. Nawet Żenia Firk zjawiała się teraz bardzo rzadko. Wrześniowe popołudnia dłużyły się w nieskończoność.

Życie stało się tak monotonne, że każdy gość, który odważył
przebycia. Chodziliśmy w kaloszach, przeskakując z kamienia na kamień. Przed domami ludzie układali deski. W bocznych uliczkach, gdzie nie było bitej jezdni, zapadaliśmy w bajora po kostki i gubiliśmy kalosze. Wracaliśmy do domu tak ubłoceni, że Tekla załamywała nad nami ręce.<br><br>Błoto sparaliżowało całe życie towarzyskie miasteczka i gdyby nie dorożka Jewdokii, nie bylibyśmy w stanie dotrzeć nawet do domu Jakubów położonego na gliniastym wzniesieniu. Dlatego też nikt nie dziwił się, że Łyczewscy przestali do nas przychodżić. Nawet Żenia Firk zjawiała się teraz bardzo rzadko. Wrześniowe popołudnia dłużyły się w nieskończoność.<br><br>Życie stało się tak monotonne, że każdy gość, który odważył
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego