Panorama miasta widoczna z mostu Kierbedzia wydała mi się imponująca. Ukazywały się konne tramwaje, wielkomiejskie kamienice; narastał ruch uliczny, od którego mogło się zakręcić w głowie. Dzień był piękny. Warszawski wrzesień, mimo że wyprzedzał nasz czas nowosokolnicki o trzynaście dni, przypominał raczej pełnię lata. Minęliśmy Krakowskie Przedmieście, ulicę Berga, wreszcie dorożki wjechały na Włodzimierską i zatrzymały się przed domem, gdzie mieszkała ciotka.<br><br>Popłynęły dni pełne świątecznych radości i niemal imieninowych niespodzianek, wśród licznych krewnych ojca i matki, gdyż znamieniem szczęśliwego wieku dziecięcego jest to, że "wszyscy żyją i nikt nie umiera".<br><br>Zjawiały się różne dziwne postacie, które kazano mi kochać i