miał nawet siły z powrotem schować modemu. Całą skórę znów oblepiał ciężki pot, nogi mrowiły, trudno było znaleźć miejsce pod kocem.<br>Ból izolował go od świata. Otaczał szpitalne łóżko przeźroczystym parawanem, za którym ktoś przechodził albo przystawał, prychał, rozmawiał, ktoś inny pił, siorbiąc donośnie; działy się sprawy doskonale obojętne i doskonale zbyteczne. W chwilach największego natężenia, kiedy kręgosłup zdawał się pękać w kilku miejscach, a całe wnętrzności podchodziły pod gardło, łudząc jakimś wybuchem, który może wszystko zmienić, ból uwalniał go również od samego siebie. Zabijał potrzebę refleksji, odrywał od wspomnień, od życiorysu. Nie było już oczu i rąk, do których chciałby