coraz szybciej, jakby uciekając przed Huntem, chociaż i on (to znaczy AGENT1), i srebrnowłosa Mulatka prawie następowali mu na pięty, utrzymując wciąż ten sam dystans. Poczwórny odgłos energicznych kroków odbijał się od czarnej tafli pustego boiska. <br>Weszli do wraku autobusu. Hunt słyszał płytki, nieregularny oddech wepchniętego w mrok doktora. Pochylony, dreptał Roacher naprzód (oni za nim), wysuniętą nogą badając śmieciowisko przed sobą, tak krok za krokiem, niepewnie, nieporadnie. Aż coś się poruszyło w najgłębszej czerni, odwinęły się mokre płachty ciemności i wychynęło z nich upiornie blade oblicze łysego mężczyzny z opuszczonymi powiekami, wpółotwartymi ustami. Mignęła plama bieli, gdy sięgnął ku doktorowi