Nieważne, dało się z tym żyć, posada była dobra, jak na okoliczności okupacyjne, a on nie miał przecież żadnych zdolności manualnych, nie znał żadnego rzemiosła. Miał tu spokój, pieczątkę, gdzie należy, w kennkarcie, i kartki, a dodatkowo zniewalającą nudę, nudę i nudę. Nagapiwszy się, Jassmont oparł głowę na ręku, próbował drzemać. Nie dane mu było zmrużyć oka. Wpadł Boczkowski. Zakręcił się, usiadł za biurkiem, za którym rzadko siadał, otworzył szufladę, może coś wyjął. Miał mocno zaaferowaną minę. Ubrany odmiennie niż zazwyczaj. Elegancko. W spodnie koloru musztardy i krótką pelerynkę, czym przypominał londyńskiego albo wiedeńskiego fiakra.<br>- Panie Janie, panie Jassmont - zaczął Boczkowski