zwrócił na nią uwagę artysta teatru "Sołowcowa", bożyszcze pensjonarek, Sołowjow-Tamarin, i zaproponował jej, żeby przychodziła do niego na lekcje. Opowiadała nam o tym z dumą i stojąc na środku pokoju recytowała wiersze Feta, Tiutczewa i Połońskiego. Twarz jej przy tym poważniała, powlekała się bladością, oczy szkliły się wilgotnym blaskiem, dyskretna wymowa dłoni i palców sama w sobie była poezją, stawała się jak gdyby drugim nurtem płynącym obok wypowiadanych słów.<br><br>Po zakończeniu deklamacji Polina przymykała oczy i bezładnie opuszczała ręce wzdłuż ciała, ale ta mimowolna ekstaza trwała krótko. Już po chwili następował powrót do rzeczywistości, na twarz występowały rumieńce, a na