jej inwentarza. Zapisywałem najważniejsze przygody swoich podopiecznych, czasem mierzyłem ich, zacząłem też dokładnie rysować w szkolnym kajecie to, co widziałem pod mikroskopem, bo nie sposób było wszystko opisać słowami. Wymyśliłem sobie nawet specjalny słownik terminów najlepiej ujmujących szczegóły budowy i zachowania się mojej trzódki. Słownik ten wkrótce przekraczał setkę haseł, dziwacznych czasami słów, ale i tak nie oddawały one istoty rzeczy. O fotografii mikroskopowej nawet wtedy nie myślałem. Ale nie to było najważniejsze. <br>Odczuwałem bowiem pewien niedosyt, nazywając mój narodek Brzuchaczami, Tłuściochami i tym podobnymi. W miarę jak moje zaangażowanie rosło, jak poczułem, że mam komu o swoich obserwacjach opowiadać, to