alors... répétes...", coś miało być deklinowane... koniugowane... Lecz nagle ojciec znikał w drzwiach i krzyczał: "Pół do szóstej, natychmiast wychodzić!" - i wybiegałem w zimny przedświt. Zaraz na ulicy pomyślałem znów o niej i rzeczywiście, nadjeżdżała na rowerze ze śpiewem, minęła mnie właśnie na moście: "...my się jeszcze obudzili, byśmy cieee...ee, Boże, chwalili..." Z daleka słychać było już pociąg, trzeba zatem w górę, ścieżką na nasyp, gdzie leżał kiedyś biały trup, i po torach... Pociąg wjeżdżał od strony Moszczenicy - parująca w chłodzie przedświtu lokomotywa przeciskała się z jakimś gwałtem przez mgłę. Świecące z lekka, podskakujące oczy, snop iskier, łomot i czerń