opowiadania, z najbardziej swobodnym powrotem do tego, co moja generacja z lekceważeniem, jeśli nie pogardą, nazywała "literaturą". Kiedy Dufy nam pokazuje pędzlem, jaką w Deauville miał pracownię zalaną ultramarynowanym blaskiem morza, jak nad zielonymi kasztanami prowincjonalnego placyku fruwają białe i czarne gołębie, jak dotarli ludzie poprzez wieki nauki do odkrycia elektryczności, jak pięknie i zabawnie wyglądają pod żyrandolami panie w brylantach i trenach kolorowych, a panowie w szafirowych frakach (Cassou mówi o ironii, nie widzę jej śladu) - Dufy naprawdę opowiada. W tym opowiadaniu jest wiele wesołości i, o zgrozo, nie ma śladu motywów socjalnych, dydaktycznych, czy nawet dramatycznych. W tej swobodzie