Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
nie spuszczał ze mnie tych oczu, podjechał blisko i wziął moją rękę w swoją, potrzymał, szepnął - Dolores! - A mnie gorąco. - Gdzie habit? - spytał Diego. - W sakwie - mówię.
- Dobrze - powiada. - Jedźmy.
Ruszyliśmy kłusem. Diego nie żałował osła, bo tak było umówione, że pierwszego dnia pośpieszamy ostro, aby prędzej do gór. Aż furczało i kamyki leciały spod nóg osła na wszystkie strony. I Diego miał rozwiane włosy. Ciągle spoglądaliśmy po sobie, dziwiąc się i śmiejąc, że tak jedziemy, śnię może - myślałam, a Diego był znowu jasny, jak promień, i te osiołki wesołe. Szczerze powiem Wielebnym Ojcom: raz tylko pocałował mnie po drodze, kiedyśmy
nie spuszczał ze mnie tych oczu, podjechał blisko i wziął moją rękę w swoją, potrzymał, szepnął - Dolores! - A mnie gorąco. - Gdzie habit? - spytał Diego. - W sakwie - mówię.<br>- Dobrze - powiada. - Jedźmy.<br>Ruszyliśmy kłusem. Diego nie żałował osła, bo tak było &lt;page nr=6&gt; umówione, że pierwszego dnia pośpieszamy ostro, aby prędzej do gór. Aż furczało i kamyki leciały spod nóg osła na wszystkie strony. I Diego miał rozwiane włosy. Ciągle spoglądaliśmy po sobie, dziwiąc się i śmiejąc, że tak jedziemy, śnię może - myślałam, a Diego był znowu jasny, jak promień, i te osiołki wesołe. Szczerze powiem Wielebnym Ojcom: raz tylko pocałował mnie po drodze, kiedyśmy
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego