wybiegam na pokład, złoto ziemniaków, cebula, parmezan przestają dla mnie istnieć. Ręką, która przed chwilą sięgała po widelec, ciągnę szoty. Drugą, która uwolniła się od chleba, wbijając go w zęby, trzymam rumpel czując, jak rośnie na nim nacisk strug wody. Maszt pochyla się, jak gdyby kłaniając wiatrowi, a żagle chwytają go całą piersią. Zmartwychwstanie!<br> Żegluję gryząc gorzki, suchy razowiec. Po pierwszym uderzeniu wiatr uspokoił się i w jego równym tchnieniu "Nord III" robi ostatnie mile swej eskapady szybko niesiona naprzód. "Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba..." - powtarzam drżąc ze szczęścia.<br> Odyseja nasza kończy się. Jeszcze godzina, może dwie, i niewidzialna zasłona dzieląca