dukcie przez idącego w awangardzie Percivala Schuttenbacha. <br>Zoltan zatrzymał pochód i wysłał gnoma na daleki zwiad. Percival znikł, a po pół godzinie wrócił pędem, podniecony i zdyszany, z daleka gestykulując. Dobiegł, ale miast od razu przystąpić do relacji, chwycił się palcami za długi nos i wysmarkał potężnie, z odgłosem przypominającym granie pasterskiej trombity.<br> - Nie płosz zwierzyny - warknął Zoltan Chivay. - I gadaj. Co tam przed nami? <br> - Sadyba - wydyszał gnom, wycierając palce w poły swego opatrzonego licznymi kieszeniami kabata. - Na polanie. Chałup trzy, stodoła, parę kleci... Po podwórzu lata pies, a z komina dymi. Strawa się tamój gotuje. Owsianka, i to na mleku