furtce. Okryta była niebieską peleryną, pod którą śmigały jasne nogi w czarnych botach. Polek cofnął się instynktownie, dykta spadła pomiędzy gęste zielsko. Serce zabiło mu gwałtownie i poczuł się widoczny w swoim ukryciu, wystawiony na pośmiewisko. Jednakże Wisia go nie dostrzegła, trzasnąwszy furtką ruszyła szybciutko pod górę, w stronę dzikiej gruszy. Wysunąwszy się z gąszczu, patrzył za nią żałując, że nie skorzystał z okazji, że nie zawołał, gdy przebiegała tak blisko, omiatając skrzydłem peleryny gałęzie, które go skrywały. Roztapiała się powoli w szarudze wspomaganej przez zmierzch wczesnego wieczoru. A potem jak gdyby stanęła przy gruszy, jak gdyby strzepywała krople deszczu z