cementu. Poborowi torturujący się sami, na fali bez kadry. Pan -nik, podpułkownik w randze, tęsknił do innych porządków. Tęsknił do wojny, aliantów. Rodzice Jana byli opiekuńczy, rodzinni, byłam ich córką, przez dwadzieścia lat karygodnie zaniedbywaną. Sobotnie obiady przeciągały się do poniedziałku. Przełykałam, jadłam, słuchałam opowieści o Janku jedynaku, jako dziecko grymaśnym i chorowitym. Teraz dostawał nowy zastrzyk chorób. Złociła się żółtaczka, rozkwitała różyczka, ospa się zabliźniała na twarzy. - Mamo, przestań - błagał rekonwalescent. Ojciec miał małe auto, zupełnie nieodpowiednie do wzrostu. Wyglądał w nim jak dorosły, który wyrósł z zabawki. Przy ładnej pogodzie brał nas w objazd po okolicy. Odwiedzaliśmy wioski, wszystkie