liznął wyglansowany but i bez szmeru zniknął za drzwiami.<br>Nie, w domu - nie sposób!<br>Trzasnął drzwiami i wyszedł na ulicę. Długo, do późna w noc wałęsał się po zaułkach, po skwerach ,<br>bez celu, opustoszały, czczy. Z odrętwienia obudził go głód.<br>Wszedł do małej, narożnej knajpki. Od progu buchnął na niego gwar głosów:<br>- Sołomin!<br>W rogu przy stoliku - kompania. Oficerowie. Lśniące, czerwone mordy. Pchają się do całowania. O stopniu nagromadzonej czułości świadczy bateria opróżnionych butelek. Ściągnęli go do stołu. Nalali szklankę po brzegi:<br>- Pij <page nr=201>!<br>Wypił duszkiem, ani mrugnął.<br>A w kwadrans potem, pod zachrypniętą "Wołgę" gramofonu, pod szczęk szklanek i bulgot nalewanej