Bańskiej, a nocujesz nie wiadomo jakim cudem, 20 km dalej - w Prybylinie. Łut szczęścia, zostawiasz przed schroniskiem dziadowskie kije, a tu ci je jakiś ceper na eleganckie w tłoku zamienia, psim swędem wykręcenie, wpadasz pod lawinę i zostajesz na skale, podczas gdy w przepaść wpada - ona, no i pod szczęśliwą gwiazdą narodzenie. Błądząc we mgle, spadasz z nawisu do nóg jakiegoś wygi górskiego, który cię bezinteresownie potem 7 dni po Tatrach wodzi, ucząc rozumu. {Józef Oppenheim, Szlaki narciarskie Tatr Polskich, Kraków 1936}.<br>Zresztą warto wspomnieć, że Oppenheim zbierał materiały do wielkiego przewodnika narciarskiego po całych Tatrach, ale śmierć przerwała jego pracę