w szyję, ruch Wielopolskiego, by chwycić za rewolwer, świst bicza, którym stangret uderzył zamachowca w twarz. Rzońca rzucił się do ucieczki. Wśród licznej o tej porze publiczności nie było chętnych, by go zatrzymać. W pościg ruszyli: syn margrabiego Józef, który towarzyszył ojcu jadąc swoim powozem, stangret i lokaj. Józef Wielopolski gwizdał przeraźliwie gwizdkiem, aż zwrócił uwagę policjantów. Rzońcę ujęto. Sztylet upuścił uciekając. Okazało się, że był zatruty strychniną.<br>Następnego dnia w Pałacu Brühlowskim znów gromadzili się przedstawiciele cywilnej administracji Królestwa, wyżsi duchowni różnych wyznań, generałowie i konsulowie. Zwrócono się do margrabiego, by dla ochrony życia był stale otoczony eskortą. Wielopolski zgodził