dość zaklinająco spogląda<br> W światło, nawidocznione milczeniem,<br>Musi w końcu zobaczyć słonecznego wielbłąda<br> I zbójcę słonecznego ze skrzystym spojrzeniem...<br><br> Przy śniadaniu patrzyłem w stół, jak w pustynię,<br> Śniąc, że na wielbłądzie jadę... Zbójcą jestem...<br>A ojciec, jakby wiedząc, że wielbłąd go wyminie,<br> Czytał dziennik ze spokojem i szelestem...<br><br> Karafka naświetlała haftem troistej tęczy<br> Wąs ojca - i gzyms szafy - i róg serwety białej,<br> Osa w firankach pogmatwanie brzęczy,<br> Jakby same firanki nićmi w słońcu brzęczały...<br><br> Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym nabytkiem,<br> Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem,<br> Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu płytkiem,<br> Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem...<br><br> Fotel, trawiąc ciszę aksamitną