jednak zrozumieliśmy, gdzie jest nasza powinność. Przynajmniej ja osobiście i kilku moich przyjaciół poczuliśmy się powołani do wielkich czynów. Nabraliśmy pewności, że trzeba się wpakować do płonącego domu i wynieść z płomieni kołyskę z dziećmi. <br>Zaledwie jednak wdarliśmy się w dym, tuż nad nami zagrzmiała komenda naszego profesora i, o hańbo, o wstydzie! Strażacy wygrzebali nas z ognia jak ziemniaki z popiołu i wynieśli na placyk przed domem. Dla wszelkiej pewności kazano nas związać wszystkich razem, jak pęczek szparagów na sprzedaż, i jeszcze pozostawiono przy nas strażaka. I staliśmy tak, Henrysiu, powiązani, w obliczu płonącego domu, ratowanego przez innych, i mogliśmy