się wódz. - Łapa, mówisz? Uliczką Młynową, jasną szparą pomiędzy płotami osady, brnął zygzakiem jakiś ciemny punkcik. Coś w rodzaju pieśni, nieskładnej i urywanej, przybiegało aż tu, stłumione przez odległość.<br>- Zostaliśmy więc sami - rzekł jakby do siebie Kękuś.<br>Milczeli.<br>- Tylko właściwie po co? - dodał po namyśle.<br>Pan Rymsza, obarczony liczną rodziną, hodował kozy, zwierzęta bardzo ekonomiczne i zarazem pożyteczne. Przed wieczorem brał je zwykle na łańcuch i prowadził do lasu, trochę zdziczałego i nie pilnowanego, gdzie zacne żywicielki rodziny nauczycielskiej lubiły sobie na stoku oblanym rumianym światłem przedzachodniego słońca poszczypać trochę soczystej trawy, ogryźć korę i młode pędy mniejszych krzaków. Pan Rymsza