głębiej brnął w fascynację chłopcami i mrocznymi perwersjami. Mówił o wciąż innych bohaterach swych marzycielskich fabuł. Miłości, adoracje, przyjaźnie - wszystkie zdawały mi się jednostronne. Snuł sam sobie (a mnie je powtarzał), rozwijał z biednych maleńkich zarodków historie, w których był autorem zarówno własnych kwestii, jak i ich (to jest swoich idoli) odpowiedzi. Tak mi się wydawało. Choć te jego miłosne półfikcje wcale nie obfitowały w tryumfy, wręcz przeciwnie, uparcie zjawiał się temat zastoju i rozczarowania, zarodków oddalenia i niespełnialności... Bał się dotyku, powiedział, że chciałby uniknąć wszelkich dotyków z wyjątkiem tych, których bardzo pragnie... Ale i to jest niepewne. Kiedyś - jeszcze