twarzy, odwzajemnia uścisk dłoni. I nie minie wiele czasu, gdy przestanie zamykać przed nim drzwi sypialni w Grodnie i hotelowego pokoju w Warszawie. Tam nie rozmawiają o interesach, o bohaterach jej opowieści, o tych wszystkich: "Cnotliwych", "Pompalińskich", o "Rodzinie Brochwiczów". Nie jest to co prawda Zygmunt, choć w ciemności mocą imaginacji wyobraża sobie, że to on, dopóki nabrzmiały namiętnością, chrapliwy głos pana Stanisława nie przywróci jej rzeczywistości: - Ty i ja to jedno... Ja - twój złoty ptak skrzydlaty... - Jeszcze chwila takich podobłocznych wyznań siwowłosego o potężnej wadze ciała właściciela rozłożystej brody, przypominającej kształtem - łopatę, a wybuchnie niestosownym w takiej sytuacji chichotem, choć