coś mnie poniosło. Gruchnęło i mała, może półlitrowa miseczka w gwałtownym kontakcie z podłogą rozbryzgnęła się na setki maleńkich igiełkowatych drobinek. Takie to było cholerstwo, że mimo solidnego uprzątnięcia, wytrząsałam je z szafy, wydłubywałam z wykładziny, znajdowałam w soli jeszcze za kilka dni. Niezbyt mi się więc opłaciła taka forma impulsywnej, niekontrolowanej eksplozji. Nic mi też zresztą nie pomogła, a szkoda. Udowodniłam jednak w każdym razie, że stać mnie, na chociaż jeszcze błahy w skutkach, ale już niepoczytalny czyn. <br><gap reason="sampling"><br>I dobrze. Sama po sobie widzę, że jestem już jakby coś spokojniejsza. Rozumiem ich racje i się z nimi zgadzam. Kooperatywna bardzo