przez dziedziniec naszego zakładu strumyka, prześladując Bogu ducha winne kraby, które przypłacały życiem swoją niefrasobliwość i powolność i traciły misternie inkrustowane pancerze, które - wysuszone - dołączaliśmy do zbioru naszych łupów i trofeów, kiedy nagle dostrzegliśmy z daleka nadpływającą nieprzyjacielską fregatę,<br>i wkrótce rozpoznaliśmy balię, a na niej błękitnooką warkoczastą Marysię (znałem ją nieźle, bo raz wyprawiliśmy się oboje z jej ojcem wynajętą dorożką, z Alim na koźle, na przedmieście Esfahanu, gdzie dokonywał on zakupów żywności dla naszych zakładów), w krótkiej białej sukience, i Zosię wraz z Dzidką, obie tylko w skąpych majtkach, bo u góry nie miały jeszcze czego ukrywać przed oczyma