Spytałem, czy grywa w szachy albo warcaby, bo mógłbym mu przynieść. Nie chciał. Z nikim się nie poznał. Chociaż sala była zatłoczona ludźmi, leżał w izolacji, nie interesując się otoczeniem. Wchodząc zastawałem go z zamkniętymi oczami, które otwierał, kiedy się było nad nim pochylić. Często się uskarżał na szpital. Rzeczywiście, jeśli sądzić z tej jednej sali, do której zachodziłem, nie przedstawiał się on powabnie. Brakiem powietrza Maliński wyraźnie się męczył. Orientując się w tym, kiedy po raz nie wiem który zaczął szpital krytykować, nie wytrzymałem i spytałem, czy musi w nim leżeć. Było to Przy Kozickiej.<br>- Nie płacę tu - odparł. <br>Jednocześnie