już wspomniałem, byłem przez dwanaście lat dyrektorem tej kliniki, kiedy Ligenhorn zabiegał o stanowisko ordynatora! Teraz on był dyrektorem i proponował mi nędzną posadkę, Zresztą, może wyraził się inaczej. Zanadto byłem zbulwersowany, aby dokładnie pamiętać jego słowa. Widziałem w nim po prostu znienawidzonego Ligenhorna, szarlatana o niezwykłym tupecie, lizusa i karierowicza, który przywłaszczył sobie moje godności i splendor twórcy warszawskiej szkoły psychiatrycznej. Zrozumiałem dobrze jego ukryte intencje. Chciał mnie mieć przy sobie, aby bezkarnie szpiegować i podpatrywać moje eksperymenty naukowe, a potem podać je jako własne i unieszkodliwić niebezpiecznego rywala. Przejrzałem go na wylot. Ale równocześnie zdawałem sobie sprawę, że konkretna