schodził czas reszcie rozbitków ziemiańskich pozostałych w mieście. Wszyscy oni kryli się po ciasnych żydowskich mieszkaniach, starając się nie zwracać na siebie uwagi, wychodząc na ulicę jak najrzadziej i w przebraniu. W niedzielę przed kościołem, w przeciwieństwie do wystrojonego tłumu chłopskiego, bab pyszniących się w zdartych z kanap aksamitach, byli karmazyni i posesjonaci odbijali <orig>nieochędóstwem</> odzieży, szorstkością nieogolonych policzków i przygnębioną postawą. Nie chroniło ich to od <orig>rewizyj</>, aresztów, odbierania wziętych w lecie odszkodowań, i innych szykan rządowych. Nawet maleńki Mareczek Iliński był kilkakrotnie solą w oku "władzy". Biedactwo pomimo przebrania, grubych, szarych chustek, ze swą przeźroczystą, delikatną cerą i wielkimi