małych rannych. Amputowany palec Szymka wciąż ropiał i Marta wysłała znów chłopaka do powiatowego szpitala. Mielczarek pomstował, bo na Gwieździkowym Antku "goiło się jak na psie". Nie minęło wiele, a mały Gwieździk zasiadł w ławce, nadspodziewanie wywyższony w oczach kolegów swoją przygodą. "Mówię wam, chłopaki, jak huknęło" - opowiadał bez końca, koloryzując nieco wydarzenie. Szymek wrócił z Rawy po dwóch dniach, obaj chłopcy każdego dnia stawiali się w kancelarii na opatrunki. Wkrótce chętnych do leczenia znalazło się więcej. Schodziły się kobiety ze skargami na kłucie, ból, strzykanie czy zgagę. Marta dwoiła się i troiła, zaskarbiając sobie przy okazji wdzięczność pacjentów, szczególnie dwóch