rzeźbę skruszoną deszczami i wiatrem.<br><br>Adwokat<br>Na strych Zuzanny przemykam się chyłkiem,<br>W białych pończochach z intymnej bawełny -<br>Najlepiej nocą, gdy księżyc niepewny<br>Omszy mą postać zielonkawą mgiełką.<br><br>Wtedy - wśród koszul wiszących na sznurach -<br>Na tyle jestem - ile zwątpić można,<br>Że ciągle musi Zuzanna ostrożna<br>Szukać mych kształtów wśród innych konturów.<br><br>Rozkosz tych pląsów - tych zwodzeń, kryjówek,<br>Tych "niby jestem, a jednak mnie nie ma...''<br>Aż wznieci świecę drżącymi rękoma,<br>Aż nagle wpadnie w upojny swój krzyk:<br><br>"Jezu, mecenas! Myślałam, że skrzydłem<br>Ptak jakiś ciemny nad podłogą zawiał...<br>To pan mecenas się ze mną zabawia,<br>Ach, pan mecenas urządza swe figle