mu się na czoło, odrzucił ją gorącą dłonią i znowu rżnął dyszlowym między oczy.<br>Ale obcy poczęstował księdza nożem, aż chrupło, zwalili się bokiem na lodowy nabój ścieżki.<br>Bańczycki wyprowadził nogi z bezładnej kluczki, podgarnął się w brzuchu, wyszamotał spod obcego, wstał.<br>W biegu przetarł oczy, skoczywszy z przys iadu - kopnął w kolano, a kułakiem pod daszek nosa, ale zwalił się, pojechał na gumowych podeszwach.<br>Teraz obcy począł kopać Bańczyckiego w potylicę.<br>Jeden i drugi węszył śmierć.<br>Drgali rozchełstani, resztkami sił parli na siebie, gryźli i podmacywali nożami. Zyb, zyb, szuch, puch.<br>Krew zalała nagła.<br>Bańczycki upadł.<br>Podniósł się jeszcze na łokciach