niebo skierowało. Sprowokowane maszyny opieprzyły ich z cekaemów. Jak kosą ciął. Towarzystwo po szosie się rozsypało.<br>Noc była mroźna, a zza horyzontu wytoczył się pokaźny księżyc. Opuścili teraz rynek i szli wolno wąską, gazem oświetloną uliczką. Elżbietańskie domki, jak ilustracje z bajek, naginały się ku nim. Na pagórku zarysował się kościółek parafialny, zbudowany, zdaniem rotmistrza, w roku Pańskim 1451. Drobne kamyczki na ścieżce utrudniały wspinaczkę. Po stronie oświetlonej księżycem znaleźli ławeczkę, na którą zwalili się ciężko. Miasteczko leżało w dole na lewo, przed nimi roztaczała się równina poprzetykana domkami i kępkami drzew. Rotmistrz rzekł:<br>- Ładny widoczek, co?<br>- Zimno jak cholera, chodźmy