po raz pierwszy wzbijającego się do lotu ptaka, babusinego kanarka, który zabawnym skokiem na obie nóżki wymknął się przez uchylone drzwiczki z klatki i jakby zastanawiał się chwilkę, znieruchomiały, a potem, choć przestrzeń salonu nie okazała się nazbyt rozległa, rozpostarł skrzydełka,<br>i śledziłem z zapartym tchem te złociste smugi, jakie kreślił w powietrzu, zanim skusiły go otwarte drzwi balkonu, i tyle go widziałem; w ostrym pionowym locie zniknął mi nagle z oczu, i daremnie wysilałem wzrok: już go nie mogłem dojrzeć, zniknął w niebie,<br>i to mnie uwiodło; pomyślałem, że i ja mógłbym latać, i wspinałem się na drzewa, na mur