do czasu słychać było jakby wstydliwe uderzenie, mimo że kościelnego nie było już przy dzwonnicy.<br>Między krzakami dzikiego bzu, które rosły wzdłuż ogrodzenia przedszkola, przemknął cień. Pies był ogromny, jego sierść fosforyzowała. Kiedy za płotem pojawiał się domniemany wróg, nagle zrywał się do biegu, rozwartym pyskiem ciął powietrze na cieniutkie kromki i pozostawiał za sobą długi, roziskrzony ogon, od którego zapalały się pojedyncze suche gałązki. Dla nas był łagodny, jakby obezwładniony ogromem swojej władzy. Zaglądaliśmy mu do pyska, podziwialiśmy czarne podniebienie, ciągnęliśmy za włochaty ogon, dosiadaliśmy go niczym kucyka. <br>Kilka razy udało mu się uciec i przynosili go pokrwawionego, ledwo żywego