białej sukience, i Zosię wraz z Dzidką, obie tylko w skąpych majtkach, bo u góry nie miały jeszcze czego ukrywać przed oczyma chłopców, i wszystkie trzy bez uprzedzenia obrzuciły nas nadpsutymi pomarańczami i owocami granatu, które rozpryskiwały się z krótkim mlaśnięciem na naszych obnażonych piersiach, tak że wydawało się, że krwawimy obficie,<br>ale nic nam nie było,<br>a ten podstępny atak tak nas rozgniewał, że rzuciliśmy się wpław do naruszającej już nasze wody terytorialne wrogiej feluki i nie zważając na nieustające celne salwy, które teraz nie oszczędzały naszych głów, wychylających się raz po raz ponad powierzchnię strumyka, bo płynęliśmy pod wodą