litrowe słoiki.<br>Zajmowaliśmy gościnny pokój na poddaszu, wchodziło się doń z ciemnego strychu, gdzie Rurańscy rozwieszali pranie, przechowywali ziarno z ubiegłego roku, wśród stert szpargałów, nieużytecznych rupieci i sypkich gniazd z celulozy, które czasem odrywały się od krokwi i z cichym szelestem upadały na zakurzoną podłogę. <br><br>Hubert z matką zajmował kuchnię i pokoje na dole. W jednym z dwu pomieszczeń stały ogromne i zimne krosna pełne śrub, pokręteł, metalowych grzebieni i innych ruchomych części, które Rurańska ożywiała pchnięciem ciężkiej dźwigni. W jednej chwili cały dom ogarniał potworny hałas, jakby otwierały się wrota piekieł, drżały lustra i szklanki, mdlały kwiaty w donicach