miejscu nie zaznałby trwogi.<br>Psy dyszały głośno, nie wiadomo, czy ze zmęczenia, czy z wściekłości. Napięły się smycze. Dwa czarne cienie skoczyły ku człowiekowi. W tej samej chwili sokolnik krzyknął. Przeciągle, jękliwie. Doron znał ten dźwięk. Sokolnicze przywołanie. Psy były już w połowie drogi, gdy z nieba spadły dwie szare kule.<br>Psy zawyły, zakotłowało się. Wrzask ptaków, krew z rozszarpanych psich pysków i strzępy pierza, i skowyt, i krzyk gwardzistów, i śmiech sokolnika, i ten toczący się po mchu, łamiący krzewy i paprocie kłąb futra, pierza, krwi, śliny, jazgotu i skrzeku.<br>Doron z podziwem patrzył na sokolnika. Choć młody, musiał być