kluczu, albo ilość rzęsek się nie zgadzała, albo ilość i kształt ciałek zieleni był nie ten. Wertowałem klucz bez końca; sprawa nazw łacińskich przybrała rozmiary obsesji. Imiona własne, wymyślone i nadane im przeze mnie, pieszczotliwe wprawdzie, wydawały się teraz nieprawdziwe, obrażały wręcz osobowość moich podopiecznych. Stało się sprawą wręcz biologicznej kurtuazji, by znaleźć ich prawdziwe nazwy. <br>Wypunktowałem starannie wszystkie cechy niezgodne z kluczem, zrobiłem najdokładniejsze jak tylko mogłem rysunki moich "paramecjów", pomierzyłem wszystkie ich cechy, jakie mierzyć się dały i z kilkoma kartkami starannie wetkniętymi w niemiecki klucz znów udałem się do Krakowa, tym razem prosto do Baśki. <br>Powitanie jak zwykle