trochę chłodnawo, a my tylko w cienkich obozowych drelichach (pasiakach), spaliśmy jak przysłowiowe susły. Rano SS-mani ustawiają nas w kolumnę marszową. Nie otrzymaliśmy żywności, ani nawet wody do picia, a pragnienie nasilało się, zwłaszcza po zjedzeniu tego słonego sera. Ze stodoły zabraliśmy po kilka ziemniaków do kieszeni. Pogoda typowo kwietniowa, deszcz dość często ze śniegiem, zimny północny wiatr przenikający do "szpiku kości", rzadko i słoneczko zaświeciło. Idziemy owinięci w koce. W południe półgodzinna przerwa w marszu, przywieźli w kotle zupę i chleb dla prowadzących nas SS-manów, a my stoimy na wyboistej drodze, kałuże wypełnione brudną wodą. Niektórzy więźniowie nabierają