odrzutowca dookoła jednej góry są bardzo kosztowne i załoga tęsknie spogląda na betonową plamę lotniska, odcinającą się wyraźnie od ciemnej zieleni dżungli. Czeka ją przecież jeszcze lot do Hongkongu, tysiąc dwieście mil - szmat drogi. Cztery razy słyszymy z głośników zapowiedź po angielsku, malajsku, chińsku i japońsku, że właśnie podchodzimy do lądowania, że załoga dziękuje pasażerom i ma nadzieję, iż znowu spotkamy się na pokładzie. Cztery razy zniżamy się nad stolicę Sabah, zrównaną z ziemią przez Japończyków, teraz odbudowaną. Trzy razy wieża kontrolna w ostatniej chwili cofa zgodę na lądowanie i pilot podrywa maszynę, wspina się, aby znaleźć się na wysokości dogodnej