lat byłem mu wierny i dalej czciłem jego obrazy epickie, spokojne, malowane z perspektywy wydm, gdzie widać rozłożyste łąki, na nich pasy bielącego się płótna, a na horyzoncie zacne miasto Harlem, z potężnym kościołem św. Bawona i lśniącymi w słońcu skrzydłami wiatraków. Nad tym wszystkim ogromne niebo (jego stosunek do lądu jest jak jeden do czterech). Tego Ruisdaela uwielbiałem zawsze, ale za przewodnika po starej, prowincjonalnej Holandii wybrałem - Jana van Goyena. Chciałbym jeszcze powiedzieć, dlaczego moje uczucia do Ruisdaela ochłodły. Otóż stało się to wtedy, gdy w jego płótna wstąpił duch i wszystko stało się uduchowione, każdy liść, każda obłamana gałąź