budynku. Kompletnie nie wiem, gdzie jesteśmy. Deszcz leje strumieniami, wszystko jest na mnie przemoknięte. Oj, zdrowia to mi nie doda. Posuwamy się wzdłuż płotu, wpadamy na śpiącego w kartonach przykrytych folią dzieciaka. Przechodzimy przez dziurę w płocie. Docieramy do czegoś, co przypomina schron. Powoli schodzimy w dół po betonowych schodach, <page nr=143> leje się po nich woda, cuchnie przeokropnie, aż mam mdłości. Kiedyś nie czułem tylu zapachów, to zapewne też wpływ zielonych kapsułek.<br>W małym pomieszczeniu siedzi kilkoro dzieciaków, nakrytych szmatami i gazetami. Afek, lawirując i skacząc, wskazuje drogę pomiędzy nimi. Znowu schody. Pokruszone, trudno na nich zmieścić stopę. W pewnym momencie tracę