uciekać. Nie wiem którędy. Pamiętam tylko długą, ciemną sień prowadzącą na jakieś podwórko, potem schody, zbutwiałe balkony, tarasy, istny labirynt ścieżek. Z drugiej strony kamienice wyglądały jednak zwyczajnie.<br>Wydawało mi się, że całe miasto biegnie za mną, słyszałem za sobą jego groźny pomruk, krzyki, jakby nagle się zbudziło z nadzwyczajnego letargu, stanu zawieszenia, i zaczęło poszukiwać sprawcy haniebnej oniriady. Nagle przede mną pojawiła się gęsta zasłona z mgły, podobna do niebiańskiej kotary wiszącej na złotych zaczepach gdzieś wysoko w powietrzu. Wiedziałem, że po tamtej stronie będę bezpieczny, uwolnię się od ciągle wzbierającego tłumu. Wszyscy doskonale znali to miejsce. Podróżowali tam od