to ja w tych jej pantoflach każdym krokiem<br>klapałem, jakby ktoś tak kosę młotkiem gdzieś w polach w tych<br>ciemnościach wyklepywał. Jeszcze co rusz, nogi krzywiły mi się w<br>kostkach albo spadały niczym z wież z tych półsłupków, zawadzały jedna<br>o drugą, myliły się, że już nie wiedziałem czasem, która lewa, która<br>prawa, którą najpierw dać krok, a którą za nią. Do tego musiałem wciąż<br>nadganiać, bo matka boso dużo szybciej szła, pewnie nie wiedząc o tym,<br>i co trochę całkiem mi ginęła, nawet tego bosego szelestu nie<br>zostawiając za sobą. Być może przyspieszone stukoty, jakie wydawałem<br>podczas nadganiania za nią