Noc była dżdżysta, a ja jakiś czas leżałem na mokrej od deszczu trawie.<br>Obozowisko moich przyjaciół znajdowało się w lesie, tuż za wzgórzem z ruinami obserwatorium. Stały tam dwa namioty, jeden chłopców, a drugi doktora - duży, z garażem albo, jak kto woli, z werandą, gdzie pod rozwieszonym dachem można było leżakować nawet w czasie słoty. Rozsiedliśmy się na składanych brezentowych krzesłach. Doktor wyciągnął z walizki butelkę koniaku, chłopcy zagotowali herbatę na gazowej turystycznej kuchence.<br>Noc stała się widniejsza. Niebo nad lasem pojaśniało, a wraz ze zbliżającym się świtem ustal także deszcz. Z radością patrzyłem na twarze swych przyjaciół, cieszyłem się, że