naczyniami, syknęła nad oparzoną ręką i zastygła z głową zadartą do góry.<br>Nad kredensem, gdzieś pod sufitem, <orig>zaszurgotało</>. Z dzwonieniem i poświstem, z dziupli-nie-dziupli, zza czarnego zwaliska szafy, diabli wiedzą z jakiego kąta, wyskoczyło ptaszysko. Zaskrzeczało chrypliwie, zakrztusiło się i zadzwoniło najczystszym jedenaście razy powtórzonym kuku. Słuchali obydwoje, licząc - w każdym razie Adam liczył - każde kuknięcie. Dwunaste zgubiło doskonałość w końcowej frazie, ptak wyciął koguta, zaświstał ze wstydu czy złości, szarpnął ogon w górę, porwał się za nim cały, opadł - i zniknął.<br>Wtedy odezwały się dzwony. Te na dzwonnicy na zakręcie, chaotycznie i dyndlująco, i te duże kościelne na